Wyłączając budzik, który właśnie ukazywał godzinę 6:00
przeciągam się i pośpiesznie wyskakując z łóżka. Wiem, że dla niektórych to
może być dziwne, ale odkąd pamiętam nigdy nie wstawałam później. Robiłam to,
ponieważ było mi szkoda czasu poza tym miałam wiele obowiązków i wolałam
wykonać je jak najszybciej. Nienawidziłam obijania się, a moim zdaniem spanie
do godziny dziesiątej właśnie tym było.
Podeszłam do mojego ogromnego
okna i odsłoniłam potężne turkusowe kotary, które uniemożliwiły słońcu
przebicie się do mojego pokoju. Jak na maj przystało pogoda bardzo mnie
zadowoliła. Otwierając okno, aby wpuścić trochę świeżego powietrza byłam pewna,
że usłyszę radosne odgłosy, które wydają ptaki.
W podskokach podeszłam do mojej
ogromnej szafy, w której na próżno można było szukać spodni. Moja mama zawsze
mówiła mi, że szanująca się dama powinna być kobieca, noszenie tego męskiego
stroju odejmuje jej uroku. Dlatego już w wieku pięciu lat oświadczyłam, że nie
chcę mieć tego typu ubrań. Po części bałam się wtedy, że nosząc je zmienię się
w chłopaka co niemożliwi mi zostanie prawdziwą księżniczką, która w swojej
wieży będzie czekała na księcia z bajki. Od zawsze szanowałam zdanie mojej
matki. Była dla mnie pewnego rodzaju autorytetem. Chciałam w przyszłości być
taka jak ona. Niektórzy sądzą, że zmierzam w tym kierunku co dodaje mi otuchy.
Moja matka jest świetnym
prawnikiem, ale nie to jest najważniejsze. W jej żyłach płynie arystokratyczna
krew, a ona jest z tego bardzo dumna. To dzięki niej mieszkam w tej pięknej
rezydencji, którą w przeszłości przez wieki należała do jej rodziny. Bardzo ceni sobie dobre maniery. Uważa, że
ludzie są na tyle cywilizowani, że powinni o nie dbać, czasami ubolewa nad tym
jak często o tym zapominają.
Mój ojciec jest kardiochirurgiem
znanym na całym świecie. Czasami ludzie dosłownie biją się o to aby ich
operował. Też jest arystokratą. Kiedyś myślałam, że tylko ze względu na to mama
go poślubiła, ale teraz jestem pewna, że naprawdę się kochają.
Choć bardzo bym chciała nie mam
rodzeństwa. Mama twierdzi, że woli mieć jedną córkę i mieć pewność, że
wychowała ją na znakomitego obywatele tego kraju niż przez swoją ponowną ciąże
zaniedbać mnie.
Po dłuższym zastanowieniu ubieram
moją najprostszą białą sukienkę z rzucanymi gdzieniegdzie kolorowymi kwiatami.
Wchodzę do mojej prywatnej
łazienki i wykonuję poranną toaletę, na którą składa się umycie zębów i twarzy
oraz wklepanie kremu nawilżającego. Wchodząc do pokoju rozglądam się po nim.
Nie mam zamiaru zostawić w nim bałaganu. Moje małe królestwo wygląda następująco:
ma turkusowe ściany; posiada ogromne dębowe drzwi, przez które spokojnie mógłby
wjechać samochód; dwuosobowe łóżko z śnieżnobiałym baldachimem. Naprzeciwko
niego stoi biurko. Obok stoi szafa, a koło niej półka z książkami, która nie
wiem jakim jeszcze cudem nie zarwała się. Znajduję się tu także wielkie okno i
drzwi na taras. Wszystko tutaj jest duże i dobrej jakości. Dla moich rodziców
byłoby to niedopuszczalne, gdyby w pokoju ich jedynej córki znalazło się coś
nietrwałego.
Ten pokój jest jedynym miejscem
gdzie mogę być sama. Czasami nawet mnie dopada taki humor, że nie mam ochoty z
nikim rozmawiać. Wtedy chowam się właśnie tu. Wybieram jakąś dobrą książkę i
przenoszę się do innego świata.
Kiedy zdaję sobie sprawę z tego,
że wszystko znajduję się na swoim miejscu spokojnie opuszczam pomieszczenie.
Tylko po to by znaleźć się na imponujących rozmiarów korytarzu. Na którym
znajdują się liczne obrazy moich przodków. W dzieciństwie namawiałam mamę, aby
je ściągnąć, bo zawsze idąc korytarzem miałam wrażenie, że ci ludzi przyglądają
mi się. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam to uczucie ignorować. Chyba dorosłam już
na tyle żeby zdać sobie sprawę, że to tylko obrazy, a ci ludzie już dawno
umarli.
Powoli schodzę po schodach
prowadzących na hol. Trzymam się poręczy, ponieważ wiem, że pani Sophie zawsze
w poniedziałek pastuję je, a nie mam zamiaru złamać nogi. Stawiając ostatni
krok uspokajam się odrobinę. Idę w kierunku znów ogromnych drzwi prowadzących
do naszej jadalni. Słyszę dobiegające z niej głosy. Już się przyzwyczaiłam, że
rzadko kiedy spożywam posiłki tylko z moją rodziną. Bardzo często pojawiają się
u nas goście, tacy jak politycy, czy dawni znajomi moich rodziców. Nie powiem,
że to mi przeszkadza, bo wtedy skłamałabym. Po prostu witam się. Siadam na swoim
miejscu obok taty i jem. Potem dziękuję, żegnam się i wychodzę.
Popycham drzwi i pewnym krokiem
wchodzę do środka.
-Dzień Dobry. – mówię głośno i
wyraźnie lekko dygając przy tym. Od razu zyskuję uśmiech pulchnego i siwego
pana, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Jak na moje oko jest politykiem.
-Dzień Dobry. – odpowiada, a z
jego twarzy nadal nie znika uśmiech. – To pewnie młoda panna Lightwood, kiedy
cię ostatnio widziałem byłaś jeszcze malutkim dzieckiem, które nawet nie
potrafiło chodzić, a tu proszę!
Ignorując wypowiedź mężczyzny
siadam na swoim miejscu. Nie jestem bezczelna, po prostu nie wiem co mam na
takie słowa odpowiedzieć. Bezszelestnie przysuwam krzesło i zaczynam spożywanie
posiłku, na który składają się kanapki z sałatą i pomidorem. Czasami kiedy
patrzę na ten ogrom jedzenia aż ściska mnie w żołądku. Normalne jest to, że
wszystkiego nie zjemy. Musielibyśmy zaprosić z 50 osób i to jeszcze by było za
mało, aby tego wszystkiego się pozbyć. Boli mnie to, że my marnujemy jedzenie,
a są na świecie osoby, które głodują i bardzo chętnie zjadłyby nawet
najmniejsze resztki.
Gdyby nie to, że mama chcę abym
została prawnikiem na pewno byłabym wolontariuszką, która wyjeżdża do Afryki,
albo po prostu pomaga ludziom wokół. Nie wiem, czy to jest w ogóle praca, ale
tak naprawdę właśnie to chciałabym robić. Jednak nie chcę zawieść moich
rodziców, którzy tak wiele dla mnie poświęcają. Wtedy okazałabym się
niewdzięczną córką, która nie docenia tego co ma.
-April, chciałabym cię
poinformować, że w kolacji towarzyszyć nam będzie Jacob Robertson. Radzę ci,
abyś później przebrała się w coś bardziej eleganckiego.
-Dobrze mamo, tak właśnie zrobię.
-Jakie masz plany na dziś
dziecko? – zapytała łagodnym głosem delikatnie się przy tym uśmiechając.
Spokojnie mogłabym stwierdzić, że moja matka jest piękna. Ma piękne, długie i
lśniące włosy, które zazwyczaj ściśnięte są w kok. Jest posiadaczką ciemnych
oczu. Wygląda o wiele młodziej niż na swój wiek. Spokojnie mogłabym powiedzieć,
że to moja siostra i nikt nie zarzuciłby mi, że kłamię.
-Teraz pójdę do
ogrodu, być może pomogę panu Henry’emu, później zajrzę do stołówki. Na koniec
poczytam i zacznę przygotowania do kolacji.
-Masz dziecko
dobre serce, co bardzo mnie cieszy. Pamiętaj, na kolacji musisz wyglądać
jeszcze piękniej niż zwykle. Twój przyszły mąż musi być zachwycony.
Słowa „przyszły
mąż” odbijały się w mojej głowie jak echo dzwonów kościelnych. Miesiąc temu
przyjechali do nas starzy przyjaciele moich rodziców państwo Robertson. Zabrali
ze sobą swojego osiemnastoletniego syna Jacoba. Kiedy pierwszy raz go
zobaczyłam muszę się szczerze przyznać, że zaparło mi dech w piersiach. Był
bardzo przystojny. Miał niemal czarne włosy, jasnoróżowe usta oraz niebieskie
jak ocean oczy, które niemal hipnotyzowały. Nie miałam za bardzo do kogo go
porównywać. Bardzo rzadko widziałam chłopaków w moim wieku. Nie chodziłam do
szkoły, a w stołówce dla bezdomnych brakowało tak młodych ludzi, którzy byliby
skorzy do pomocy. Podczas kolacji widziałam jak chłopak mnie obserwuję. Nie
wiedziałam co to oznacza, ale pamiętam, że czułam się lekko skrępowana. To było
dla mnie coś nowego. Nie mieliśmy okazji porozmawiać na osobności. Z jednej
strony byłam zadowolona, ponieważ nie byłam pewna tego jak zachowam się w jego
towarzystwie. Od razu po kolacji pożegnali się z nami. Następnego dnia zostałam
poinformowana, że rodzice po bardzo długich przemyśleniach zdecydowali, że to
właśnie Jacob będzie moim mężem. Powiedzieli, że jest dla mnie idealnym
kandydatem. Zachwycił ich swoją inteligencją, urodą oraz dobrymi manierami, a
co najważniejsze posiada arystokratyczną krew.
W tamtej chwili nie czułam nic. W tak młodym wieku w
ogóle nie myślałam o tym, że kiedyś będę musiała wyjść za mąż. Nie zdawałam
sobie sprawy z tego, że rodzice będą szukać mi męża. Myślałam, że
takich wyborów dokonuję się samemu. Czyżbym się myliła? Wydawało mi się, że
ktoś bierze ślub z miłości. Przecież w kościele kapłan o tym mówił. Niemal na
pamięć znam cytat z Biblii o miłości „Miłość łaskawa jest…”. Jednak tak
naprawdę nie wiedziałam co to jest. Nigdy nie byłam zakochana. Nie miałam w
kim. Czasami wręcz błagałam rodziców, aby pozwolili mi iść do szkoły. Zawsze
wtedy odpowiadali, że ich córka nie będzie przebywała w towarzystwie jakiegoś
bydła
Mimo tego
uczucie samotności nie mijało. W czasie wakacji przyjechała do mnie o rok
starsza kuzynka Charlotta. Rodzice mieli
nadzieję, że to choć trochę wynagrodzi mi brak kontaktu z innymi dziećmi. Jeśli
jest to możliwe to znienawidziłam ją od pierwszego wejrzenia. Miała długie rude
włosy zaplecione w warkoczyka oraz twarz usianą niezliczoną ilością piegów.
Złośliwie marszczyła swój mały i zadarty nos. Pamiętam, że razem wytrzymałyśmy
tylko jeden dzień. Poszłam do mamy i powiedziałam, że już nie chcę iść do
szkoły, ale niech tylko odeśle Charlotte. Matka pogłaskała mnie po głowie i z
uśmiechem wykonała moją prośbę. Właśnie wtedy pogodziłam się z tym, że nie będę
jak inne dzieci. Teraz nawet przestało mi to przeszkadzać. Przynajmniej mam
normalne poukładane życie. Jedyne co mnie dręczy to małżeństwo, które zawrze w
wieku 21 lat.
Czy te uczucia,
które wywołał we mnie widok Jacoba to właśnie miłość? Czy mój wygląd choć
trochę go poruszył? Chyba nie byłam brzydka. Nigdy nad tym się nie
zastanawiałam. Może w końcu przyszedł na to czas? Najgorsze jest to, że nie
znałam tego uczucia, które powinno być fundamentem tego związku. Czytałam o nim
wiele książek, a nadal nie potrafię określić tego słowami. Niewątpliwie jest to
bardzo potężne uczucie, które może doprowadzić nawet do śmierci tak jak w przypadku
Romea i Julii, ale czy to nie przesada. Jak można rezygnować z życia, tylko
dlatego, że nie można być z mężczyzną którego się kocha?
Kończę swój
posiłek i wstaję z miejsca. Tradycyjnie dziękuję za posiłek i wychodzę z
jadalni. Przed tym kiwam głową na pożegnanie panu Jonsonowi. Kieruję się w
stronę wyjścia na dwór. Po drodze przechodzę przez hol, który jest równie
wystawny jak reszta domu. W niektórych książkach historycznych były zdjęcia z
wnętrza różnych zamków. Nie imponowały mi one zbytnio, bo mieszkałam w budowli,
która spokojnie mogłaby dostać takie miano. Na dworze pierwsze co rzuca mi się
w oczy to fontanna, przy której czasami spędzam godziny czytając książki.
Naokoło niej wylany jest beton pełniąc rolę podjazdu dla samochodów.
Naszą działkę
znam chybanajlepiej. Uwielbiam przebywać na świeżym powietrzu, dlatego już w
dzieciństwie odkryłam wszystkie kryjówki znajdujące się tu. Miałam wtedy
nadzieję, że w końcu poznam kogoś z kim mogłabym pobawić się w tak zwanego
„chowanego”, o którym kiedyś opowiadał m dziadek. Polegała ona na tym, że jedna
osoba zamykała oczy i liczyła do dziesięciu. Natomiast druga jak najszybciej
musiała znaleźć kryjówkę.
Idę w prawo
dróżką wykonaną z kostki. Z radością zaciągam się świeżym powietrzem, które tak
naprawdę nie było świeże, ponieważ znajdowaliśmy się niemal w centrum jednego z
największych miast świata Londynie. Jednak próbowałam sobie wmówić, że wcale
nie wdycham tych wszystkich spalin. Uwielbiałam wiosnę. Z uśmiechem na twarzy
patrzyłam jak wraz z topniejącym śniegiem wszystko wraca do życia. To tak jakby
świat powstawał od nowa. Oglądając wszystkie kwiaty, które zdążyły już
zakwitnąć i mienią się wszystkimi kolorami tęczy dochodzę do celu.
Widzę mężczyznę
mającego około pięćdziesiąt lat, z siwą czupryna na głowie i błękitnymi oczami.
Jego pewnie dawnej przystojna twarz jest teraz poorana głębokimi zmarszczkami.
Widać, że mężczyzna bardzo wiele pracował. Mimo tego zawsze widziałam go
uśmiechniętego od ucha do ucha, tak jakby już dawno przyzwyczaił się do tego,
że wykonuję prace, która wymaga od niego tak dużego wysiłku fizycznego. Jego ciało jest zniszczone od tego.
Raz miałam przyjemność uściśnięcia mu ręki, była szorstka i twarda jak kamień.
Mogłoby się zdawać, że jak najszybciej chciałam puścić jego dłoń. Jednak tak
nie było. To, że jego ręce były zniszczone nie oznaczało dla mnie, że nie dba o
siebie. Dostrzegłam w nim osobę, która dąży do swojego celu nawet jeśli
oznaczałoby to, że musi na tym ucierpieć.
-Dzień Dobry
panie Henry!
-Dzień Dobry
panienko! – Na chwilę odrywa się od swojej pracy i uśmiecha się do mnie.
-Mogę panu
jakoś pomóc? – pytam.
-Jak na razie
nie potrzebuję pomocy, ale jeśli możesz to zostań przy mnie. Znacznie lepiej mi
się pracuję kiedy mam do kogo się odezwać.
-Dobrze i tak
nie mam teraz nic zaplanowane. Mogę chwilę z panem pobyć.
-Piękną mamy
pogodę nieprawdaż.
-Tak wiosna
jest już w pełni. Co bardzo mnie cieszy. – Uśmiecham się sama do siebie i
siadam na niezbyt dużym kocyku, który ma mnie ochronić od zimnej ziemi. – Mogę
panu zadać pewne osobiste pytanie. Oczywiście jeśli pan nie będzie chciał to
nie musi pan odpowiadać.
-Słucham. Może
dam radę ci pomóc.
-Czy miał pan
żonę? Nigdy pan nic o tym nie wspominał. – Po tych słowach nastało milczenie.
Od razu pożałowałam, że w ogóle o to zapytałam. Najwyraźniej dla niego to drażliwy temat. Kiedy miałam już przeprosić on zabrał głos.
-Tak miałem.
Niestety zachorowała na raka i zmarła w wieku 25 lat.
-To straszne. –
zdołałam wyszeptać.
-Tak. –
posmutniał.
-Czy pan…
kochał ją? – zapytałam niepewnie.
-Tak,
najbardziej na świecie. – Uśmiechnął się przelotnie. - Po jej śmierci nie
znalazłem sobie nikogo. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby zastąpić
miejsce Margaret.
-Czy już przed
ślubem pokochał ją pan?
-Oczywiście.
Gdyby nie to nie wzięlibyśmy ślubu.
-Czyli to tak
działa? – powiedziałam niemal do siebie.
-Do czego
konkretnie zmierzasz dziecko? – zapytał.
-To nic
ważnego. Ja po prostu nie wiem co to jest miłość. – słysząc te słowa mężczyzna
zaśmiał się cicho. Na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Głupia. Powinnam
w ogóle nie poruszać tego tematu.
-Chyba każdy
chciałby to wiedzieć. Dopóki tego nie poczujesz tak naprawdę nigdy się o tym
nie dowiesz.
-Tylko skąd
będę wiedział, że to właśnie jest miłość?
-To napadnie
cię w najmniej niespodziewanym momencie.
-Długo będę
musiała na to czekać?
-Czyżby w twoim
życiu pojawił się jakiś chłopak?
-Nie, to znaczy
tak. Widziałam go tylko raz, nawet z nim nie rozmawiałam. Czy ja mogę być w nim
zakochana?
-Wątpię. To
może być zwykle zauroczenie. Dużo ludzi mówiło o miłości od pierwszego
wejrzenia, ale jak dla mnie to zwykłe bujdy. Jak można zakochać się w kimś
skoro w ogóle go nie znamy. To by było raczej uwielbienie, ale nie tak potężne
uczucie.
Czas spędzony z
panem Henrym mijał mi zawsze jak błyskawica, dlatego zanim się obejrzałam była
już godzina dwunasta, czyli czas na obiad i przerwa dla prawie wszystkich pracowników.
Trochę chwiejnym krokiem przez to, że ścierpły mi nogi wstaję. Sprawdzam, czy
aby na pewno moja sukienka nie została poplamiona i idę do domu.
Wchodzę do
jadalni, a tam już cały stół jest zastawiony. Nie uchodzi mojej uwadze, że będą
mi towarzyszyć tylko moi rodzice. To nie zdarza się codziennie. Znów spoglądam
z lekką pogardą na stół pełen jedzenia. Denerwuję mnie również fakt, że nasi
pracownicy nie jedzą nawet jednego posiłku razem z nami. Niby dlaczego? Czy oni
są gorsi tylko dlatego, że pracują fizycznie? Dla mnie są również pełnoprawnymi
obywatelami tego kraju mimo, że nie są wspaniale wykształceni. Jednak ja nie miałam na to wpływu, ponieważ moi rodzice byli innego zdania i
właśnie oni tu rządzili.
Uśmiecham się
do tych dwóch ludzi, którzy uczestniczyli w każdym ważniejszym wydarzeniu
mojego życia i siadam już tradycyjnie na swoim miejscu. Na talerz nakładam
ziemniaki oraz moją ulubioną pieczeń z indyka. W pomieszczeniu panuję cisza.
Jednak nikomu ona nie przeszkadza, ponieważ każdy pochłonięty jest jedzeniem.
Widzę jak moja mama nerwowo na mnie spogląda. Obawia się jak wypadnę na
dzisiejszej kolacji. Dziwne, ponieważ ja też powinnam być zestresowana. Jednak
tak nie jest. Co nie ukrywam cieszy mnie.
Po zjedzonym
posiłku zaczynam szykować się do wyjścia. W stołówce niedługo zacznie się
wydawanie posiłków.
Na swoją sukienkę, która podkreśla kolor moich oczy zakładam kremowy
płaszcz. Nie wiadomo nawet kiedy pogoda się popsuła. Spoglądam w lustro i widzę
delikatną twarz dziewczyny o ciemnoczerwonych ustach oraz brązowych włosach
falami opadającymi na ramiona. Uśmiecham się do swojego odbicia. Ręką odgarniam
zabłąkany kosmyk. Naciskam klamkę masywnych drzwi i wychodzę na zewnątrz
oczywiście nie zapominając o parasolu, który w czasie takiej pogody w Londynie
jest wręcz obowiązkowy.
Nie wiem jakim cudem udało mi
się namówić rodziców na to, że dziś wyjątkowo sama mogę iść na stołówke.
Pewnie mój argument dotyczący pogody najwięcej zdziałał. Całe szczęście, że nie
zauważyli jej zmiany.
Zawsze kiedy wychodzę poza
wysokie ogrodzenie naszej rezydencji czuję się jakby z moich barków został
zniesiony ciężar. Czuję się… wolna. Nie wiem skąd
to uczucie. Bardzo dobrze czuję się w domu. Mam kochających mnie rodziców,
piękny pokój oraz miłą służbę. Czego chcieć więcej? W dodatku od zawsze wpajano
mi, że na zewnątrz nie zawsze jest bezpiecznie, że to jest tylko z pozoru coś dobrego. Od
razu sztywnieje kiedy przypominam sobie słowa mojej mamy. Mocno ściskam szelki
mojego plecaka i pewnym krokiem idę w kierunku stołówki, która nie jest zbytnio
daleko. Przynajmniej limuzyną jedzie się tam parę minut.
Czasami szczerze nienawidzę tego
miasta. Od razu po przebudzeniu zauważyłam, że jest przepiękna pogoda, ale już
po paru godzinach zmieniła się diametralnie wraz z moim humorem. Mimo, że jest
jeszcze wcześnie rano to w jakiś niewyjaśniony sposób robi się coraz zimniej i
ciemniej.
Gdzieś po mojej prawej stronie
słyszę cichy szum. Odwracam w tamtym kierunku głowę. Widzę żółty bus i
wyglądającego z niego ciemnowłosego mężczyznę z lekkim zarostem. Mimo tego, że
ma ok. czterdzieści lat jest naprawdę bardzo przystojny. Uśmiecha się do mnie
co jeszcze bardziej potwierdza moje obserwacje.
-Przepraszam, że przeszkadzam,
ale czy nie wie panienka jak dojechać do centrum. – odzywa się głębokim głosem
z lekką chrypką.
-Niestety nie potrafię panu
pomóc. Miłego dnia życzę. – Udaje mi się przejść zaledwie kawałek kiedy
samochód ponownie zatrzymuje się obok mnie. Zanim zdążę zorientować się co się
dzieje mężczyzna bierze mnie na ręce. Na ten moment porzucam wszystkie dobre
maniery, których uczono mnie przez całe życie. Zaczynam krzyczeć. Kompletnie
zapominam, że ludzie bojąc się deszczu starali się nie wychodzić z domu.
Próbuję się szarpać, kopać, ale to nic nie daję. Jego uścisk jest jak z żelaza.
Siłą wrzuca mnie na tylne siedzenia, do których drzwi otworzył drugi mężczyzna
bardzo podobny do mojego napastnika. Nie przestaję wrzeszczeć. Nadal mam
nadzieję, że jednak ktoś mnie usłyszy. Mężczyzna wsiada zaraz za mną do
samochodu i w moim kierunku wyciąga niedużą szmatkę. Spodziewam się tego, że
zaknebluje moje usta, ale szybko orientuję się, że to coś innego. Od razu obraz
traci ostrość, a mi coraz ciężej jest utrzymać ciało w pionie. Nie wiem, czy
umieram, czy jedynie tracąc przytomność zostaje pochłonięta przez czarną
dziurę. Gdzieś na granicy między moją świadomością, a całkowitym zaśnięciem wiem,
że dzieje się coś złego. Zdaję sobie sprawę z tego, że muszę uciekać. Tyle
tylko, że nie mam na to sił i dokładnie nie pamiętam co mi zagraża…
____________________________________Mimo, że znów wszystko wskazywało na to, że ten rozdział nie pojawi się to jakimś cudem mi się udało.
Czy tylko ja mam wrażenie, że ilekroć próbuję coś tutaj opublikować to zawsze pojawiają się problemy? ;/
Wiem, że na razie nic wielkiego się nie dzieje, ale tymi początkowymi rozdziałami próbuję wprowadzić was w świat głównych bohaterów. Obiecuję, że już w następnym poście zacznie dziać się trochę więcej.
Z niezwykłą starannością sprawdzałam ten rozdział, ale nie czuję się zbyt dobrze dlatego możliwe, że coś przeoczyłam.
Proszę was o szczerą opinię. Śmiało piszcie jeśli coś wam się nie podoba.
Dla tych którzy jeszcze tego nie wiedzą prowadzę jeszcze jednego bloga: WHO AM I?
TUMBLR
ASK
na początku trochę nudno jak ona tak opisuje wszystko ale po za tym wszystko genialne ;D już nie mogę się doczekać aż oni się spotkają hyhyhy ;D to będzie coś ;)) czekam na kolejny rozdział i życzę weny ;**
OdpowiedzUsuńw pierwszych rozdziałach zawsze sie nic nie dzieje,a le czytała z zaciekawieniem :)) jejku zdrowiej na szybciutko :** Życzę zdrowia <3
OdpowiedzUsuńRozdział jest fajny; świetnie opisałaś, jakie życie prowadzi April ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę się już doczekać następnego rozdziału, w którym Harry i April chyba się poznają, co nie? ;D
Pozdrawiam :)
Nominowałam Cię do Liebster Award, zapraszam (:
Usuńhttp://the-royal-story1d.blogspot.com/
Trochę powtórzeń, ale po za tym fajny rozdział. Na początku zastanawiałam się, czy Harry został porwany dla niej, jako służący czy coś :D Gdzieś w połowię zorientowałam się, że byłoby to bez sensu :P
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co będzie dalej :)
Podoba mi się sposób, w jaki opisałaś życie April. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się tutaj nasunęło to: księżniczka zamknięta w wieży, z której nie może się wydostać ; pp. Nie mogę doczekać się ich pierwszego spotkania i z niecierpliwością czekam na nn. Pozdrawiam i zapraszam także na mojego bloga, który również dopiero się rozkręca. http://temptation-harrystyles.blogspot.com
OdpowiedzUsuńBoskii Już nie mogę się doczekać jak główni bohaterowie się poznają dawaj NEXT i oczywiście czekam na kolejny rozdział na blogu o Zaynie bo strasznie jestem ciekawa co będzie dalej na tych ich grudniowych wakacjach XD :***
OdpowiedzUsuńSwietny :-D
OdpowiedzUsuńHahaha raz sama wyszła i BUM ! Została porwana! To się nazywa mieć farta xD
OdpowiedzUsuńsuper i czekam na next po postu to jest nie do opisania ja jak czytałam każde zdanie , słowo, linijkę to czuje jak bym noo była na miejscu bohatera to jest no nie do opisania czekam na następny z nie cierpliwością /Julcia :*
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! I to porwanie... WOW. Nie mogę doczekać się następnego. Chyba wtedy się poznają... No nie ważne, czekam na NEXT :)
OdpowiedzUsuńNie ma to jak raz wyjsc i zostac porwanym. Ale sie nacieszyla wolnosci blo hoho . Swietny rozdzial
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo ciekawy :D. Nie ma to jak porwanie z samego rana :P. Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział :).
OdpowiedzUsuńNo, no ciekawie xd o matko,porwali ją! ;o jejku mam nadzieję, że nic się jej nie stanie :) czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńWOW! Oba rozdziały są genialne. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo wkurzają mnie obie główne postacie. Harry, typowy przykład zepsutej gwiazdki która z nikim się nie liczy (nie mówię że Harry na prawdę taki jest, w rzeczywistości jest zupełnie inny). April, cnotka, która nie potrafi samodzielnie podjąć żadnej decyzji, kompletnie uzależniona od rodziców nie wiedząca nic o życiu. Ugh... Ale opowiadanie ogólnie świetne. Ja tylko przedstawiam swoje uczucia.
OdpowiedzUsuńDum dum dumm... Nie lubię April XD Może nie do końca, ale coś mnie w niej denerwuje, a szczególnie jej rodzice >< no, ale czekam na ciąg dalszy zobaczymy jak księżniczka sobie poradzi ;x
OdpowiedzUsuńSama chętnie porwałabym Harrego xDD Taki sexowny lokaj, hehe ^^
OdpowiedzUsuńMasz bardzo fajny styl , przez co przyjemnie się czyta :D
Zapraszam do mnie:
www.fallen-zayn-fanfiction.blogspot.com
Będzie taki trochę niegrzeczny blog :PP
Genialny rozdział *.* Fajna z niej dziewczyna :)) Już się nie mogę doczekać aż spotka Harry'ego. Świetniee czekam na nn <33
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Masz talent. Czytałam wiele blogów i muszę powiedzieć, że jesteś jedną z nielicznych, które piszą poprawnie i "poetycko". Nie martw się zbytnio błędami, chociaż też są ważne. U ciebie one tak nie występują, ale jak już to są niezauważalne i małe.
OdpowiedzUsuńHistoria bloga jest bardzo interesującą. Już od pierwszego akapitu poczułam, że nie mogę oderwać się od "Tego świata".
Piszesz po prostu Perfect! ;)
Interesujące :) Nie przypuszczałam, że tak łatwo wejdę w ,,ten świat", po prostu piszesz w sposób lekki i przyjemny dla czytelnika.
OdpowiedzUsuńI mam prośbę: nie wiem jak innym, ale mi przy czytaniu przeszkadza trochę kolor czcionki, w pewnym momencie czcionka pokrywa się z twarzą dziewczyny. Gdyby można było coś z tym zrobić byłabym wdzięczna :)
Wspaniały rozdział :) Czekam na kolejny ! :)
OdpowiedzUsuńJeden błąd rzucił mi się w oczy : "wolontariuszkom" - w niektórych wyrazach stawia się -om na końcu, ale akurat w tym nie. :) Wolontariuszką. ;) Ogółem rozdział nie jest zły, mimo kilku powtórzeń i braku przecinków w niektórych miejscach jest ok. xD
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł na opowiadanie, będę tu zaglądać częściej. :)
Świetne opowiadanie sądzę, że będę czytała go częściej.
OdpowiedzUsuńhttp://life-has-become-a-failure.blogspot.com
świetnie, czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńfajnie się zapowiada będę czytać ;)
OdpowiedzUsuńJesteś moją imienniczką Klaudio! :D
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo staranny. Widać, że się starałaś. April jest taka delikatna, spokojna, ustawiona. Astrid idealnie do niej pasuje. Bardzo współczuje jej że nie wie co to miłość. Ta powieść jest inna niż wszystkie może się mylę, ale wątpię żeby ktoś umiał pisać tak jak ty. Czytam to opowiadanie z zapartym tchem. Potrafię sobie wszystko wyobrazić tak działasz na czytelniczki. Pozdrawiam i idę do 3 xd
jejku jaki ty masz talent :) naprawdę wspaniałe opowiadanie. ciesze sie, że na nie natknęłam. piszesz tak delikatnie, z taką precyzją :) aż miło się czyta.. pozdrawiam serdecznie i pędzę czytać kolejne rozdziały ;3
OdpowiedzUsuń